wtorek, 23 sierpnia 2016

Nadchodzą zmiany...

Witajcie...wielkie zmiany coraz bliżej...
Mam wrażenie, że w ostatanich dniach nie da się nie ulec wrażeniu, że lato zaczyna nas opuszczać i powolutku ustępuje miejsca jesieni..
Jeszcze kilka lat temu o tej porze czułam,  że dopada mnie chandra i przesilenie pór roku ma na mnie ogromny...najczęściej niezbyt pozytwny...wpływ. 
Poddawałam się temu nie zastanawiając się nawet, czy warto i dlaczego tak się dzieje..
Na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się, że o wiele więcej zależy ode mnie i mojego podejścia do życia niż mi się wydaje. Może nie ma jeszcze potrzeby, by wprowadzać ulubione jesienne "umilacze",ale na pewno teraz jest świetny czas, by cieszyć się z tego jak zmienia się przyroda i można się zastanowić się jak wykorzystać go, by przygotować się na nadchodzące długie popołudnia i wieczory.
Ta jesień dla mnie będzie wyjątkowa, ponieważ na świat przyjdzie wtedy nasza tzecia mała kruszynka..
Oprócz pory roku tak wiele się jeszcze u nas zmieni...
dlatego właśnie ten czas, który nam jeszcze został chiałabym jak najlepiej wykorzystać, zwłaszcza na rzeczy, na które może mi zbraknąć czasu po porodzie.
Spotykam się z przyjaciółmi i spędzam czas rodzinnie, delektując się każdą chwilą..
Nasza ostatnia wyprawa do lasu jest dowodem na to, że zmiany coraz bliżej, a ja coraz badziej nie mogę się ich doczekać..

Póki co grzybów mamy pełnen zamrażalnik i torbę tych suszonych (opócz tego jemy je niemal co drugi dzień!), suszą się też zioła, leśna pigwa czeka na zaprawienie jej...same pyszności...






Do tej pory podczas spacerów największym zaineteresowaniem cieszyły się muchomory, pięknie czerwone...





Ale to najwyższy czas, by poznać inne gatunki grzybów...no i MiMi w końcu złapała bakcyla :)




MiMi udało się znaleźć mnóstwo kozaków i  borowików...HaNula cieszyła się z każdego znalezionego grzyba, ekscytacja sięgała zenitu :)




Oprócz grzybów znaleźliśmy jeszcze inne skarby..po niektóre wybierzemy się niebawem...damy im lepiej dojrzeć, ale miejsca zapamiętane!






Po długim spacerze damska część rodziny udała się na piknik, a K. zbierał dzielnie dalej...tym razem kurki w swoim ulubionym kurkowym miejscu :)

A my....Wrzosowiska....idealne miejsce na relaks!



HaNusia, która bardzo często chadza z nami po lesie, mimo wszystko ostatanio była wyraźnie onieśmielona potęgą lasu....chodząc sama do siebie mówiła cichutko..."nie bój się Hanusiu...Hanusiu nie bój się malutka..."  :)




 Pozdrawiamy serdecznie, udanych grzybobrań życzymy....
My póki co cieszymy się jeszcze ostatnimi dniami wakacji, bo te niebawem się kończą  i niosą za sobą kolejne, wielkie, rodzinne zmiany, ale o tym będzie osobny post na pewno!
Pięknego dnia!

niedziela, 7 sierpnia 2016

Wspólna pasja..

Pasja...czyli coś co kochamy, coś co nas fascynuje i pociąga..
W trakcie naszego życia pojawiają się pasje, które niczym słomiany zapał szybko przemijają, pojawiają się też takie, które po części podyktowane są pewnymi modami, są też takie, które zostają z nami na zawsze....a co z tymi, które ktoś nam podsunął?
Już jakiś czas temu obserwowałam MiMi, jej fascynację filmem Star Wars i wszystkim co z nim związane. Już od długiego czasu K. systematycznie podsuwał jej różne gadżety związane z filmem i jego bohaterami, kiedy podrosła zaczął oglądać z nią wszystkie kolejne części. Z początku miałam wrażenie, że to Tatuś ma więcej frajdy z tego wszystkiego, ale z czasem zaczęło to wyglądać inaczej. MiMi wychwytywała wszędzie wszystko co związane ze "Star Warsami", nawet pod nieobecność Tatusia prosiła o włączenie jej kolejny raz fimów, aż pewnego dnia musiałam przyznać, że ona jest tak samo szaloną fanką Gwiezdnych Wojen jak i K.
Myślę, że K. w osiągnął sukces i wychował sobie kompana i uważam, że to piękne kiedy możemy dzielić się tym co nam wydaje się najlepsze z naszymi dziećmi. 
Domyślam się, że pewnie gdyby nie on MiMi wcale by nie zachwyciła się tym światem, ale dzięki niemu odkryła, że jest to coś ciekawego, pasjonującego i co najważniejsze jest to kolejna rzecz, która ich łączy..
Wydaje mi się, że to niezywkle cenne, by właśnie rodzice pokazywali dziecku swoje pasje...nic na siłę, ale być może otworzymy przed dzieckiem drzwi do wspaniałej przygody życia...

A dlaczego akurat dzisiaj o tym piszę? 
Ponieważ dzisiaj w TV odbyła się premiera kolejnej części filmu, której MiMi jeszcze nie widziała. Nasłuchała się od Tatusia, że film ten jest świetny i wprost nie mogła się doczekać kiedy i ona będzie mogła go obejrzeć. Co prawda nie była w kinie, ale w domu urządziliśmy z tej okazji prawdziwe święto...

Były bilety......





Emcje podczas oglądania sięgały zenitu...








Wszystko przygotowane...czas rozpocząć seans :)




Zadbałyśmy o każdy szczegół...










Tuż przed wejściem na salę kinową :)




..zapomniałabym o gwiezdnym budyniu, który był przepyszny:)



A na zakończenie dodam tylko, że pomimo tego, iż ja kompletnie nie podzielam ich zachwytu i to chyba nie jest "moja bajka", to mimo wszystko w takich chwilach angażuję się całą sobą, by pokazać jej jakie ważne jest w życiu posiadanie pasji i pielęgnowanie jej...swoją drogą nas też zbliżyło do siebie to "święto"....to był  dzień pełen niesamowitych emocji związanych z przygotowaniem kina, a takie rzeczy to ja uwielbiam robić...
Wspólne pieczenie, gotowanie i szykowanie dekoracji....
i kolejny raz potwierdza się moja teoria, że do szczęścia tak niewiele trzeba...tylko trochę chęci i tego, by coś z siebie dać...

sobota, 6 sierpnia 2016

Kuszę...

Dzisiaj sobota, więc ja będę Was namawiać do łasuchowania :) 
Co prawda dzisiaj zajadamy się przepysznym ciastem ze śliwkami, ale kilka dnia temu z okazji moich urodzin zrobiłam domownikom niespodziankę i przygotowałam ich ulubioną tartę z malinami...jest obłędna, zapewniam.
W czasie ciąży moja dieta (z powodów okołorodzinnych) uległa zmianie, dlatego niektóre skłądniki u mnie mogą Was zdziwić...
Mimo wszystko zachęcam..jest prosta, niezwykle szybka do wykonania i taaakaaa smaczna...
Nawet zdjęć nie zdążyłam zrobić...wstyd się przyznać, ale tarta zniknęła przy pierwszym posiedzeniu!!!




Oczywiście dla zainteresowanych dodam, że ilość świeczek na tarcie jest bardzo przypadkowa...niestety nie posiadam tylu świeczek ile skończyłam wiosen :)
życzenia też nie zdążyłam pomyśleć, gdyż córki wyręczyły mnie ze zdmuchiwaniem...



Zatem, oto przepis:

 Składniki:
koszyczek malin
250g serka mascarpone
2 żółtka
2 łyżki cukru pudru
200g mąki krupczatki (tym razem z powodu braku takowej użyłam zwykłej)
150g masła
szczypta soli
70g cukru
1 ugotowane żółtko na twardo

Przygotowanie:
Z mąki, zwykłego cukru, soli, masła i ugotowanego żółtka zagnieść kruche ciasto (gdy będzie zbyt kruche dodajemy trochę mleka lub śmietany). Wyłożyć ciastem formę do tarty, nakłuć je widelcem równomiernie i wstawić formę do lodówki.
Krem:
żółtka zmiksować z cukrem pudrem na kogiel-mogiel, dodać serek i wymieszać.
Wstawić tartę do pieca nagrzanego do 200C. Kruchy spód jest gotowy, gdy brzegi ciasta są lekko brązowe, a reszta jasnokremowa i sucha (ok.15-20 min). Na zimne ciasto wyłożyć krem i owoce, chłodzić 1h :)

A nie mówiłam, że banalne ciacho :) Życzę Wam smacznego...
Pięknego weekendu...u nas jakby ze zdrowiem gorzej w domku, ale mam nadzieję, że to szybko minie.



I jeszcze tylko podzielę się z Wami moim ostatnim odkryciem...słucham i rozpływam się...