środa, 26 października 2016

Bardzo domowa sobota..

Witajcie Kochani!
Dzisiaj z niemałym opóźnieniem, bo już prawie koniec tygodnia, a ja jeszcze o sobocie piszę. W każdym razie miałam ambitny plan, by wstawić Wam zdjęcia z całego weekendu, ale niestety trochę się sprawy skomplikowały. Oczywiście sezon jesienny zbiera swoje żniwa i u nas...okazało się, że mamy prawdziwy szpital domowy. Dziewczyny porządnie rozchorowane, a ja tylko modlę się, by zdążyły wyzdrowieć przed porodem...
Trzymajcie kciuki..
Nic szczególnego nie działo się w tę sobotę...ot taki zwykły dzień spędzony z prychającymi i kichającymi babeczkmi, może nawet Was nie zainteresuje, ale moim zdaniem niekiedy i takie dni mają swój urok..

Leniwa sobota...ropoczęta od wspólnego leżakowania...4 kobitki w jednym miejscu ;)
Ciekawe kto znajdzie MiMi...





Poranne zakupy muszą przejść przegląd największego głodomora!
Swoją drogą chyba nigdy tego nie zrozumiem dlaczego zdecydowana większość społeczeństwa najpyszniejsze i najzdrowsze, bardzo dojrzałe banany uznaje za te gorszego gatunku..
Chociaż z drugiej strony ja się cieszę, bo za śmieszne pieniążki kupuję te najlepsze okazy :)





,,Tak...kiedy jedni sprzątają inni relaksują się na całego :) Dziewczyny dopadły telefon i jak zwykle słuchają muzyki....po minie HaNulki widać, że włączyły "Ulepimy dziś bałwana.." :)




Jakoś trzeba zająć moje choruszki uwięzione  w domu. Znaleziony w sieci pomysł na kolorową zabawę okazał się stzałem w dziesiątkę... i dla starszej.....




i dla młodszej...




Znalazł się też czas na wspólne oglądanie filmu. Tym razem była to "Mała Księżniczka". Ostatnio skończyłyśmy czytać właśnie tę książkę i dla porównania obejrzałyśmy film. Jakież to było zdziwienie, kiedy MiMi zorientowała się, że historia z powieści tak bardzo różni się od wersji filmowej.. Na szczęście przyznała, że oryginalna wersja o wiele bardziej jej się podobała. Mam nadzieję, że to zaprocentuje na przyszłość i MiMi chętniej będzie sięgać po książkę niż jej ekranizację :)





Po seansie niektórzy udali się na małą drzemkę...




..a jeszcze inni korzystali z chwili dla siebie przy ciepłej "Ince", domowej szarlotce i ulubionej płycie Kari Amirian....polecam!!!!





To chyba mój ukochany utwór Kari niesamowitej polskiej artystki ..




Swoją drogą sezon na zagracanie mieszkania suszarką na pranie również inaugurowaliśmy niedawno! Dobrze, że tego dnia jeszcze wyszło słonko i ręczniki tak pięknie nam przewiało :)




Na obiadek domowy krupnik :) Lubicie? Ja wprost szaleję :) Tylko obowiązkowo z ogromną ilością zieleniny wszelkiej :)




Był też czas na zabawy typu wszelkiego..
Ja nie musiałam zakładać maski, by udawać słonia :) ...w końcu  ostatnie dni ciąży do czegoś zobowiązują hihi



Pomimo kiepskiego samopoczucia o obowiązkach zawsze trzeba pamiętać..
..najpierw odpisywanie lekcji...




..Na dokładkę sprzątanie u LuLi...naszego całkiem nowego mieszkańca :)



A na koniec dnia nagroda dla Mamusi, czyli jej ukochany program, który namiętnie ogląda, Daleko Od Miasta ( na DOMO+). Jest to już trzecia edycja programu, który jest dla mnie źródłem niesamowitej inspiracji i kopalnią pomysłów! Ten program za każdym razem daje mi nadzieję, że ja też tak mogę i, że tak wiele zależy ode mnie!
A może kiedyś i nasza rodzina zostanie przedstawiona w jednym z odcinków..w którejś z entych edycji...
Marzenia są, to najważniejsze..
głowa pełna pomysłów i a serce się wyrywa...mam nadzieję, że sporo życia przed nami, więc kto wie...

W każdym razie polecam ten program z całego serca...



Potem były wygłuptasy z Tatusiem, wspólne słuchanie muzyki no i spanie....

Tak to u nas wygląda czasami...
Niby nic szczególnego, ale jednak...
Trzymajcie kciuki za dziewczyny, by ozdrowiały szybko :)

wtorek, 18 października 2016

Ulubione moje...

Od dawna na wielu blogach i YouTube'owych kanałach śledzę pojawiające się serie postów, które mówią o ulubieńcach autora. Uwielbiam te, które dotyczą różnych dziedzin życia, bo zawsze można się zainspirować, podpatrzeć coś ciekawego. Pomyślałam sobie, że skoro ja też często zachwycam się różnymi rzeczami, to może warto podzielić się i z Wami :) Może ktoś z Was znajdzie tutaj czasem i coś dla siebie.
Nie chcę deklarować się, że takie posty będę wstawiać regularnie o określonej porze, ponieważ mijałoby się to z celem....chciałabym dzielić się tym co naprawdę skradło moje serce...choć jednocześnie zapewniam, że takich rzeczy jest naprawdę wiele i pomysłów raczej mi nie zbraknie!
Dzisiaj pokażę Wam co w ostatnim czasie jest na liście moich ulubieńców...




Dzisiaj pojawią się ulubione przedmioty, kosmetyki, film i muzyka!





Pierwszą rzeczą, którą uwielbiam szczególnie w jesienne popołudnia i wieczory, to mój najcenniejszy kubek, który dwa lata temu zakupiłam na jarmarku rękodzielniczym. Jest piękny i picie herbaty z niego jest dla mnie "czymś więcej". Myślę, że warto dbać nawet o takie szczegóły tej szarej codzienności :)





Kolejną rzeczą ukochaną zwłaszcza w kresie jesiennym jest ten niewielki i zupełnie niepozorny za dnia świecznik, który kiedyś otrzymałam od moich uczniów i do dzisiaj jest on dla mnie bardzo cenną pamiątką...najpiękniejsze w nim jest to co dzieje się o zmroku....wystraczy, by zapłonął w nim ogień...
Nie da się opisać jego piękna, a jeszcze trudniej jest je dobrze sfotografować, by oddać cały jego urok....każda jego strona jest zupełnie inna...wszystko ręcznie rzeźbione w białej nieszkliwionej (biskwitowej) porcelanie...Bernardaud France...CUDO!!





Kolejny ulubieniec ostatniego czasu to broszka...oczywiście ręczna robota :)
To naturalny liść pokryty specjalną pastą jubilerską i oksydowany....coś pięknego! Do jesiennych stylisacji idealny..
a tak wiarygodnie wygląda, że wielokrotnie z płaszcza, czy chusty ktoś chciał mi go strzepnąć, myśląc, że to jakiś uschnięty liść się mnie uczepił :)
Zawsze kiedy mam go na sobie zbiera komplementy..



Kolejnymi ulubieńcami są kosmetyki firmy Tołpa. Zupełnie przez przypadek na nie wpadłam i nie mając zbyt wiele czasu na zastanowienie się nad zakupem po prostu wrzuciłam je do koszyka.
Okazały się strzałem w dziesiątkę :)
Kto mnie zna, ten wie, że moja cera nie zawsze jest dla mnie łaskawa, zwłaszcza kiedy hormony szaleją, ale te kosmetyki od pierwszych dni dają radę nawet w miejscach najbardziej problematycznych. Polecam szczerze..









A to ulubieniec, który powienien znaleźć się na pierwszym miejscu i to wszech czasów!
Film nosi tytuł "Mandarynki" i naprawdę nie wiem co powinnam napisać, byście chcieli go obejrzeć...
W niezwykle prosty, ale jakże wymowny sposób porusza niesamowicie głębokie tematy.
Ten film powinien obejrzeć każdy...KAŻDY!!!!
Tyle prawd i wartości pokazanych bez zbędnych słów nie spotkałam nigdy wcześniej...a te zdjęcia i ścieżka dźwiękowa to już wisienka na torcie.
Najgłębszy i njbardziej poruszający film jaki widziałam....



I na koniec, na jesienne wieczory do posłuchania...przypadkiem znalezione, a nie chce się odczepić :)
Tylko nie słuchajcie na laptopie..włączcie na dobrym sprzęcie muzucznym...ewentualnie mogą być słuchawki :) ...inaczej umknie Wam to co najcenniejsze w tej muzyce!



Życzę spokojnego tygodnia kochani! 
Dajcie znać co Was inspiruje i zachwyca w ostatnim czasie...może Wy mnie zainspirujecie? :)

wtorek, 11 października 2016

Mam trzy latka...



Witajcie :)
Dzisiaj chciałabym pokazać Wam kilka migawek z ostatniego rodzinnego święta, które za nami.
Nie wiem jak to możliwe, ale w ostatnią niedzielę świętwaliśmy 3-cie urodzinki HaNulki!
Z powodu zbliżającego się wielkimi krokami rozwiązania postanowiliśmy o dwa tygodnie przyspieszyć imprezę, ponieważ baliśmy się, że mógłby być problem z jej orgaizacją w późniejszym czasie.
Nie wiem jak to się stało, ale z naszej malutkiej HaNusi zrobił się trzyletni przedszkolak...
Data urodzin HaNulki zbiega się z okresem, kiedy to staliśmy się "oficjalnie" rodziną (piszę oficjalnie, bo ja mamą czułam się już w chwili, kiedy HaNulkę pierwszy raz zobaczyłam!) Dlatego ten okres jest dla nas szczególnie ważny i bardzo zależało mi, by wszystko było wyjątkowe i płynące prosto z serca.
Tak wiem...9 miesiąc ciąży to szaleństwo hormonów i emocji wszelkich, ale ja naprawdę miałam w planie napisać Wam dłuugieego, przemyślanego posta  na temat tego jak to jest być mamą biologiczną i adopcyjną w perspektywie dwóch lat i po prostu nie mogę.. 
Nie widzę dobrze ekranu, bo moje myśli zamiast słowami w poście wypływają mi łzami i zlewają obraz..nawet nie mam jak pisać..
Uważam, że jestem największą szczęściarą, bo dzięki temu wyjątkowemu, mieszanemu macierzyństwu, naprawdę mogę powiedzieć, że miłość matki jest bezinteresowana i bezwarunkowa.
Kocham najmocniej jak się da tę najbardziej szaloną i radosną trzylatkę jaką znam...
a pomyśleć, że tak długo musiałam czekać, by usłyszeć jej pierwszy śmiech..
by pozwoliła się przytulić... by nawiązywała kontakt wzrokowy..


Żeby jednak nie było tak rzewnie i bym w końcu mogła normalnie odczytywać literki na ekranie zmienię temat, by pokazać Wam namiastkę tego jak to świętowanie u nas wyglądało...a właściwie same dekoracje.
Długo zastanawiałam się jaki klimat chciałabym wybrać na ten szczególny dzień.
Dla mnie cała oprawa uroczystości jest niezwykle ważna i uwielbiam, kiedy spaja się w całość i choć absolutnie nie jestem przeciwniczą różu, to uważam, że zdecydowanie nadużywa się tego koloru w stosunku do małych dziewczynek.
Chciałam, żeby dekoracje były zgodne z tym co widzimy za oknem, ale też by były radosne jak nasza HaNka :)
 To co udało się wyczariwać...





Tort zakupiony, ale udekorowany  przeze mnie :)





Leśno-jeseinne dekoracje zdobiły cały pokój :)










Oczywiście wszystko pokazuję w trakcie przygotowań..wokół łyżeczek rozstawione były pyszne jesienne deserki, stąd te łyżeczki..



Było sporo osób, dlatego dzieci swój kącik miały przy mniejszych stoliczkach :)














Milego dnia :)