środa, 24 września 2014

Wyjątkowe narodziny..



Oto HaNula..
Jest już z nami 2 miesiące...jak ten czas pędzi, po prostu niemożliwie..
Soją drogą zdjęcie robione dawno, co widzę teraz po tym jakie tutaj jeszcze miała krótkie włoski :)
Tak jak obiecałam, chciałam Wam opowiedzieć naszą historię, a może po prostu bardziej moje przemyślenia na temat macierzyństwa.
Mam to niesamowite szczęście, że jestem "mieszaną" mamą. Wiem, że moje wyobrażenia na temat adopcji mogą różnić się od tego co czują osoby, które nie posiadają biologicznych dzieci, ale wiem jedno, że samo macierzyństwo nie różni się niczym...
Rok temu, pod koniec kwietnia, zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Decyzja o adopcji była dla nas jakby oczywista. Już przed ślubem mówiliśmy o tym, że jesteśmy gotowi, by przyjąć dziecko. Kiedy urodziła się MiMi temat ten odszedł gdzieś na drugi plan, ale w sercach głęboko mieszkał dalej. W końcu przyszedł ten moment, kiedy nie mogłam dłużej czekać, wiedziałam, że jestem gotowa, że to teraz..
Mimo, że wiele razy rozmawialiśmy z K. o adopcji, to kiedy miałam z nim bardzo konkretnie porozmawiać stresowałam się bardzo. Co powie, a jeśli jednak zmieni zdanie, a jeśli..... Teraz się z tego śmiejemy, ale ja wtedy naprawdę bałam się, że ta decyzja może go przerosnąć..
Odważyłam się....cała w niesamowitych nerwach, po nieprzespanych nocach (obmyślałam wtedy jakby poruszyć ten temat tak konkretnie bardzo) w końcu się odważyłam i zapytałam...
był piątek...mówię...Kochanie, pamiętasz jak zawsze mówiliśmy, że chcielibyśmy, by nasze drugie dziecko zaadoptować.... nawet nie zdążyłam dokończyć, kiedy K, z uśmiechem, przeszczęśliwy odpowiedział...No to co, w poniedziałek dzwonimy do ośrodka? :) Uwierzcie, że szczęście i emocje były tak samo wielkie i niesamowite jak wtedy, kiedy zobaczyłam na teście dwie kreseczki!!!!
Oczywiście od razu zgłosiliśmy się do ośrodka, w mgnieniu oka przygotowaliśmy wszystkie dokumenty, przeszliśmy testy i my i MiMi, wizyty w domu (niemało tego!!!!!!!!) i już jesienią rozpoczęliśmy kurs na rodziców adopcyjnych. Muszę powiedzieć, że początkowo byłam sceptycznie nastawiona do kursu myśląc sobie, czego też tam mogą mnie nauczyć skoro ja mamą już jestem...myliłam się. Nauczyłam się i to wiele. Spotkania (10, po 4 godziny każde)odbywały się w przesympatycznej atmosferze i niesamowicie wiele wnosiły. Potem nastąpił czas  oczekiwania na ostateczne kwalifikacje. Otrzymaliśmy je tuż przed Bożym Narodzeniem. Radość była wielka...tylko wtedy zaczął się najtrudniejszy okres w życiu. Oczekiwanie na Ten Telefon. Kompletnie nie wiedziałam kiedy to nastąpi i kiedy w końcu będę mogła przytulić Moje Dziecko!!!
Niepewność i trudność oczekiwania była tym większa, że nie mieliśmy zbyt wielu wymagań co do dziecka. Określiliśmy wiek zbliżony do wieku MiMi (!!!!), płeć nieważna no i ogólny stan zdrowia dobry. Żyłam z przekonaniem i wewnętrzną pewnością, że Moje dziecko gdzieś na mnie czeka, że ono jest...ale kładłam się każdego dnia i...właśnie...najtrudniejsze była to, że nawet nie mogłam sobie wyobrażać tego naszego pierwszego spotkania, bo nie wiedziałam, czy odnajdzie się np. czteroletnia dziewczynka, czy siedmioletni chłopiec... tak naprawdę mogła być nawet taka rozbieżność..
To była koszmarnie trudne, ta tęsknota, ta niepewność, to ciągłe zaglądanie w telefon i ta pustka, kiedy zaczynał się kolejny weekend, a telefon nie zadzownił :(
Dokładnie tak jakbym codziennie robiła testy ciążowe i codziennie widziała jedną kreseczkę, 
no i nic nie mogłam..tylko czekać...
Najtrudniejsze było, to, że wszyscy wokół uznawali, że przecież mamy MiMi, to nie powinno mi być tak ciężko, ale było!!!! Było strasznie..przecież nie wiedziałam nawet czy Moje Dziecko dostało tego dnia śniadanko, czy było przytulone, czy uśmiechało się...
a wszelkie wiadomości płynące z mediów i dotyczące krzywdy wyrządzanej dzieciom mnie zabijały...
Pod koniec jakoś tak zaczęłam czuć pewność, że to teraz zadzwoni telefon...ja naprawdę to czułam..
Byłam na Mazurach z klasą, mieliśmy już wracać, kiedy K, zadzwonił do mnie i powiedział, że zadzwonili z ośrodka... To było coś niesamowitego!!! Miałam pewność, że to Ten Telefon, że się odnalazło moje dziecko. Poprosiłam moich uczniów, by pomodlili się w pewnej, niezwykle ważnej dla mnie intencji..i co...cały autobus wypełniony modlącymi się dziećmi...miałam tę pewność.
Wiedziałam, że może być różnie, że może się okazać, że to jeszcze nie to dziecko, ale to co czułam w sercu było silniejsze. Swoją drogą telefon zadzwonił w piątek 13-tego :)
Musieliśmy do poniedziałki czekać na wizytę w ośrodku, nie wiedzieliśmy nic. ani jaki wiek, ani jaka płeć...nic...
Usiedliśmy ostatni raz przy kuchennym stole, by porozwawiać z K., w jakiej sytuacji musimy zrezygnować z poznania dziecka...
Uznaliśmy zresztą już wcześniej, że choroba wymagająca stałego leczenia i zbyt niski wiek, to kryteria, które są dla nas nie do przejścia. Przecież mamy cały pokój świeżo (dwa tygodnie wcześniej!!!!) urządzony dla dziecka szkolnego! Łóżko piętrowe, dwa biurka..

Chyba nie muszę pisać jakie nasze zaskoczenie było, kiedy usłyszeliśmy datę urodzenia...ja nawet nie byłam w stanie sobie przeliczyć ile teraz dziecko ma...lat...tak, bo przecież czekaliśmy na starszaka...
Panie wie wiedziały, czy czytać nam dalej dokumenty, czy nie...szok to był ogromny, ale nawet przez sekundę nie wątpiłam...czekałam tylko na reakcję K...przecież ta nasza ostatnia rozmowa...
Na szczęście on też nie miał wątpliwości. Czekała na nas maleńka, zdrowa dziewczynka, imienniczka swojej babci..Hania.. 
Nasza Córeczka HaNulka!!!
Zadzwoniliśmy do rodziny, wszyscy już ją Kochali, były łzy szczęścia i niesamowite emocje... 
ale nadal nie widzieliśmy Hanuli. 
Wtedy zaczynał się tydzień i weekend z Bożym Ciałem, więc okazało się, że dopiero za 11 dni będziemy mogli zobaczyć Naszą Córeczkę!
Przespaliśmy cały tydzień...dosłownie...nie byliśmy w stanie niczego innego robić, Spaliśmy cały czas, żeby szybko nam minęło. 
No i nastał ten wielki dzień. Kiedy ją zobaczyłam....to było tak samo piękne, jak moment pierwszego przytulenia MiMi, tych emocji nie da się opisać...nawet nie będę próbować. Tyle myśli, tyle pięknych emocji i ta pewność, że to ONA....
i tak niesamowicie podobna do MiMi.. jak mała miniaturka!
Przez ponad miesiąc jeździliśmy odwiedzać HaNulkę  (60 km w jedną stronę) Kilka razy w tygodniu. To był niesamowicie trudny okres, wiedzieliśmy się krótko i musieliśmy ją zostawiać u obcych ludzi...W ogóle wtedy nie sypiałam...długo to wszystko trwało, ale w końcu mogliśmy zabrać ja do DOMU!!! Wielki, niezapomniany dzień...coś pięknego..
MiMi prawie oszalał ze szczęścia...dumna starsza siostra..ona pokochała Hanulę od razu, zupełnie bezinteresownie, miłością nieopisaną. 
HaNulka bardzo spokojnie zadomowiła się u nas..
A najpiękniejsze jest to, że kiedy ją poznaliśmy miała wiele opóźnień w rozwoju. Była niezwykle zamknięta w sobie i się w ogóle nie uśmiechała....
a teraz...
a teraz każdego dnia uczy się czegoś nowego. Ma jedenaście miesięcy, rwie się do chodzenia, ciągle się śmieje i buzia jej się nie zamyka, a kiedy mnie widzi, to wyrywa się do mnie z całych sił i już nic innego dla niej nie istnieje...
Każdego dnia rozkwita...
To zaszczyt dla mnie, że mogę jej w tym pomagać. że mogę ją kochać i przytulać kiedy tylko chcę...
..nie ma żadnej różnicy w miłości do dzieci.. nie ma..

16 komentarzy:

  1. Cudowne... :* W życiu nie ma przypadków. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna historia. Podziwiam Ciebie i Twoją rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje !!! rzeczywiście podobna jest do Was :)

    OdpowiedzUsuń
  4. I znowu wycisnęłaś ze mnie łzy...Cudowny aniołek, cudowni rodzice, cudowna starsza siostra, cudowna historia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję cudownej, nowej istotki w Waszym życiu i życzę Wam samych pięknych chwil i duuuuużo miłości, choć tą moglibyście obdarować cały świat! Aż się serce raduje i łza kręci w oku, kiedy czyta się takie historie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Życzę waszej całej rodzince dużo, dużo zdrowia i szczęścia. Moja koleżanka jest adopcyjną mamą i trochę mi opowiadała o tym, co czeka adopcyjnych rodziców. W sumie pomimo, że jestem matką dwóch prawie już dorosłych córek nie wiem czy przeszłabym pozytywnie te wszystkie testy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny tekst, bardzo, bardzo dziękuję za Was, za to, że jesteście :))). I ten autobus modlących się dzieci :)).

    OdpowiedzUsuń
  8. :) wspaniale ... i popłakałam się :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No i piękna jest ta Wasza gwiazda.
    A te skrzydełka pewnie sama szyłaś, co? Prześliczne.

    OdpowiedzUsuń
  10. w życiu nie ma przypadków wiem to od dłuższego czasu... Hania była Wam pisana, bo nikt inny nie pokochałby Jej tak, jak Wy, nikt inny nie stworzyłby jej prawdziwego DOMU :))
    pozdrawiam serdeczne i i przesyłam 1587 uścisków i promyków słońca
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny post. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Nie wiem czy sama bym się zdecydowała na adopcję. Już tego nie zrobię, bo w drodze nasze trzecie szczęście, ale cieszę się, że są tacy ludzie jak Wy, o wielkim sercu, którzy potrafią stworzyć taki cudowny dom dla maleństwa, które nie miało wcześniej w życiu szczęścia. Ściskam Was mocno!!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. ... wzruszyłam się strasznie.
    Pisze tu Pani o przeżyciach, których zapewne nie doświadczę ale z nie mniejszą tęsknotą myślę o jakimś "naszym" dziecku, które chcieliśmy adoptować, które "gdzieś" tam jest i strasznie mi smutno z tego powodu...
    Życzę Wam dużo szczęścia i radości z córeczek

    OdpowiedzUsuń
  13. Śliczny Aniołek:) Szczęścia Wam wszystkim, jak najwięcej;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czytam z ogromnym wzruszeniem. Hania ma ogromne szczęście ♥️

    OdpowiedzUsuń